Linka Dnia: One Finger Death Punch

mordobicieDostałem w prezencie grę, która jest klasycznym odmóżdżaczem, ale za to bardzo dobrym. Zawiera krew, flaki, przemoc i ma wyśrubowane wymagania wobec refleksu gracza, ale przy tym jest kompletną zgrywą i ma bardzo dobry flow. Nazywa się „One Finger Death Punch” i jest dokładnie tym, co sugeruje tytuł, czyli pastiszem filmów kung-fu.

Rozgrywkę obsługuje się dwoma przyciskami. Narrator, mówiący po angielsku z udawanym chińskim akcentem, instruuje nas na samym początku, że położenie kursora nie ma znaczenia – liczą się tylko kliknięcia. Mimo to gra nie jest prostacka.

Rozgrywka polega na tym, że na dwuwymiarowej planszy stoi sobie patyczkowy ludzik, a z prawej i lewej strony podchodzą do niego inne patyczkowe ludziki. Gdy przeciwnik wejdzie w zasięg, trzeba go walnąć, to znaczy kliknąć, odpowiednio, lewy bądź prawy przycisk myszy. To w większości przypadków ukatrupia delikwenta, ale są też przeciwnicy, których trzeba trafić kilka razy, oraz tacy, którzy potrafią uniknąć ciosu i przeskoczyć na drugą stronę. W czasie walki nie trzeba celować, a jedynie szybko orientować się, czy walnąć w prawo, czy w lewo. Jeśli przeciwnik z którejkolwiek strony podejdzie za blisko, uderza nas i tracimy punkt zdrowia. Jeżeli się pomylimy i walniemy w puste powietrze, to gra karze błąd chwilowym bezruchem – wtedy zazwyczaj przeciwnicy swobodnie podchodzą do nas, a my obrywamy.

Jest jeszcze kilka drobnych komplikacji, ale w zasadzie powyższy akapit opisuje całą grę. Mimo to jest w niej głębia. Opiera się ona w dużej mierze na bardzo szybkim tempie rozgrywki. Bardzo łatwo można rozpędzić się i kliknąć o jeden raz za dużo – dlatego trzeba się skupić i tak naprawdę po każdej serii ciosów zdecydować, co dalej. To nas minimalnie opóźnia, więc przeciwnicy, którzy cały czas napierają z obu stron, mają czas, żeby troszkę się zbliżyć. Nie jest więc bez znaczenia, czy w następnej kolejności walniemy kogoś po lewej, czy po prawej, ponieważ może się zdarzyć, że w czasie, gdy będziemy zajęci z jednej strony, ktoś nas zajdzie od drugiej. Wspomniane już drobne komplikacje dodatkowo utrudniają decyzję. Na przykład wrogowie czasami upuszczają bronie, które bohater może podnieść – ale to kosztuje jeden klik, który trzeba uwzględnić w planie. Niektóre bronie zmieniają sposób działania kliknięć, a to wywraca plan go góry nogami.

Przeczytanie powyższego akapitu zajmuje jakieś dwieście razy więcej czasu niż mamy w grze na przeprowadzenie opisanego rozumowania. Tempo jest za szybkie dla „strategów”. Świadome rozumowanie trzeba tak naprawdę wyłączyć, a wszystkie decyzje muszą wypływać z intuicji. To jest potężna kombinacja: żeby wygrać, trzeba się bardzo skupić, a uczyniwszy to – z rozpędu wciągamy się w sam środek zdarzeń. Zwłaszcza daje się to wyczuć, gdy dobrze nam idzie i wykonujemy pięćdziesiąt czy sto poprawnych ruchów z rzędu. Świat realny na chwilę przestaje wtedy istnieć – są tylko patyczkowe ludziki okładające się widowiskowo. Immersja w czystej postaci, i to w grze, w której nie ma fabuły, a grafika jest, powiedzmy, poniżej przeciętnej.

Widzę tę grę jako sztandarowy przykład doktryny „Bez Udziwnień Zbędnych, Idioto”. Zamiast komplikować rozgrywkę, dokładając kolejne mechaniki i gadżety, autorzy wycisnęli ile się da z jednej, prostej reguły: „klikaj w tę stronę, po której stoi przeciwnik”.

„One Finger DeathPunch” kojarzy mi się z grą, którą kiedyś wymyślili moi ówcześni współpracownicy. Nazywała się „Techno Prisoner” i miała opowiadać o gościu, który został uwięziony przez nieczułych drani za to, że miał zbyt tłuste bity. Bohaterowi udałoby się jednak wydostać na wolność, po czym wyruszałby na misję niesienia techno w świat. W miarę postępów świat przekształcałby się z szarego i ponurego w jedną wielką techno-imprezę. Ze względu na temat zależało nam na tym, żeby była to gra rytmiczna – ale nie chcieliśmy tworzyć jeszcze jednego klonu „Guitar Hero”, w którym bezmyślnie powtarzałoby się wydawane przez grę komendy. Chcieliśmy, żeby gracz angażował się w to, co robi i działał co prawda rytmicznie, ale po swojemu. Wybór rytmu miałby równie duże znaczenie co przestrzeganie go. „One Finger Death Punch” robi właśnie to.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Linki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Napisz, co myślisz